„Jesteś artystą to będziesz umiał prosto”

Urodziłem się jako pół-czowiek pół-jaszczur… a nie, to nie ta historia… Jeszcze raz.
Nie jestem po żadnych studiach plastycznych, nie ukończyłem Akademii Sztuki Pięknych, ani żadnego artystycznego liceum. Rysowałem jako mały kajtek i do dziś pamiętam jak się wściekłem na kolorowankę, bo nie potrafiłem narysować poziomych niebieskich pasków na koszulce marynarza. To zabawne, gdy przypomniała mi się ta historia jak pracowałem z wujkiem jako dwudziestoparo latek i miałem wyciąć prostą bruzdę w suficie wiertarką udarową. Powiedział wtedy do mnie „Jesteś artystą to będziesz umiał prosto”. Przez wiele lat z resztą nie zajmowałem się rzeczami artystycznymi, a o malowaniu nawet nie było mowy. W ogóle nie myślałem nigdy o tym żeby coś malować, bo tego nie lubiłem.

„Pan Spawacz”

Jako dziecko kalkowałem komiksy Kaczora Donalda i nawet grafikę z gaci… no tak z gaci, w sensie majtek. Miałem takie z wrestlerem Hulkiem Hoganem. Internetów nie było to rysowałem co było wokół.
Moim pierwszym mentorem był Pan Spawacz… nie, nie był malarzem, ani nie pracował jako digital artist. Gość robił wokół naszego domu ogrodzenie. Któregoś razu siedząc na kawie u nas w kuchni, zobaczył jak coś rysuję na kartce. Wziął z półki dużą ilustrowaną książkę Krzyżaków i mówi
– dobrze Ci to wychodzi, a przerysuj te obrazki
– ale to za trudne proszę pana..
– ee tam, tak Ci się tylko wydaje
Więc zacząłem próbować, a on przyjeżdżał codziennie i motywował mnie do ich rysowania. W końcu spędzałem nad nimi całe wieczory, nie móc się doczekać kiedy następnego dnia przyjedzie Pan Spawacz, zobaczy je i powie: Świetnie! Widzisz, mówiłem że potrafisz!
Jakie to jest bardzo ważne, żeby mieć wokół siebie taką osobę, która Ci powie, że potrafisz więcej niż Ci się wydaje i której z chęcią pokażesz efekty swojej pracy.

„To była miłość, to nie przeminęło z wiatrem”

Kiedy poznałem gry komputerowe typu Warcraft, Heroes of Might and Magic i Diablo czy Disciples, to zacząłem je rysować na kartkach. Siedziałem godzinami wymyślając coraz to nowsze rasy i postacie w wielkich zbrojach, rozpisując przy tym ich statystyki. Kiedyś byliśmy u znajomego moich rodziców, który przyniósł mi do zabawy swoje stare figurki do Warhammera. Po prostu oszalałem! One były takie piękne! Pokochałem klimat medieval fantasy na dobre.

„Wszystko i nic”

Po skończeniu szkół, nie poszedłem do żadnej pracy zbliżonej chociaż o milimetr do tego, co mnie tak bardzo interesowało. Byłem kelnerem, magazynierem, ogrodnikem w Belgii, montażystą szyb w supermarkecie, pomocnikem elektryka, pomocnikem przy elewacjach i pomocnikem przy montażu balustrad, a moja pierwsza praca to rozdawanie darmowej gazety Echo Miasta Warszawa na mrozie na przystanku tramwajowym.
Po pracy natomiast – znajomi, melanż, imprezy.. i tak siedem lat! Nie rysowałem wtedy kompletnie niczego!

„Od nowa…”

Po tych latach totalnej przerwy artystycznej, w końcu zaczęło mnie boleć, że nie robię nic konkretnego dla siebie. W ten sposób, że już zaczynałem mieć depresje. Potem przez znajomego zacząłem pracować przy produkcji stron www na wordpress. Wtedy właściciel firmy podarował mi tablet do rysowania. Niestety okazało się, że rysowanie na tablecie jest trudniejsza niż ołówkiem, a poza tym moja siedmioletnia przerwa zrobiła swoje. Na szczęście nie zniechęciłem się i pomyślałem, że muszę nauczyć się rysować na nowo. Bawiłem się w edycję zdjęć, a wieczorami przerysowywałem postacie z netu. Kiedy działalność mojego szefa upadła (tak to bywa), wróciłem do pracy fizola.

„Książka antydepresantem…”

Moje umowy o pracę nie trwały dłużej jak 9 miesięcy – charakter mi na to nie pozwalał. Któregoś dnia dziwnym trafem w moje ręce wpadła książka „Urodziłeś się bogaty”. Muszę przyznać, że wtedy nie czytałem książek w ogóle, a tę przeczytałem od deski do deski, emocjonując się co rozdział. Rozwój osobisty wciąga i to bardzo. Stałem się wtedy trochę rozwojowym maniakiem, ale po latach jednak zacząłem uważniej selekcjonować treści. Mimo wszystko, na tamten czas, rozbudziłem swoje pragnienia na nowo.

„Na osiołku po sukces”

Tak bym nazwał następny rozdział w życiu, który był moim startem.
Mój kuzyn, z którym odświeżyłem znajomość, przez jakiś czas pracował dla firmy szkoleniowej rozwoju osobistego z Kalisza. Pojechałem na pierwsze szkolenie, a w zasadzie spotkanie, gdzie można było zdobyć inne szkolenia za bardzo niewiele. Fart chciał, że tych szkoleń zdobyłem aż jedenaście! Miesiąc później, po pierwszym szkoleniu, na zamkniętej grupie na facebooku, pokazałem swój odręczny rysunek z minionego spotkania. Prowadzący w komentarzu zaśmiał się, żebym narysował ich maskotkę, którą był kreskówkowy osiołek. Nie zastanawiając się długo, narysowałem i udostępniłem. Właściciel firmy szkoleniowej od razu do mnie napisał i zaproponował współpracę. Rysowanie ich maskotki (taka maskotka firmowa jest inaczej zwana – brand hero) w różnych wersjach w zależności od szkolenia. Problem w tym, że postacie musiały być skalowalne, więc rysowane w wektorach. Czyli techniką której nie znałem i na programie którego nie umiałem. Jednak podniecenie tematem, że w końcu będę robił coś artystycznego (poniekąd) i to jeszcze dla firmy gdzie szkolą się setki ludzi, sprawiły, ze nauczyłem się programu w jeden weekend, a przynajmniej na tyle, aby móc rysować postacie.

Tworzony przeze mnie brand hero ukazywał się na facebooku przed szkoleniami i zdobył ogromny szacunek wśród innych słuchaczy. Dwa miesiące później, na koniec jednego z eventów, prowadzący pokazał mój projekt na wielkich ekranach na sali szkoleniowej, a gdy wstałem z krzesła wywołany, dostałem oklaski od ponad siedmiuset osób będących wtedy na sali… Ego szalało, zachwyt i euforia rozrywały mi głowę. Ale cóż, z czasem nasza współpraca się rozwiązała, a mój rysunkowy brand hero odszedł w zapomnienie.

„Mordor na życzenie”

Powyższa historia nie została jednak bez spuścizny. Kiedy jeździłem na te szkolenia, zacząłem poznawać wielu ludzi z całego kraju. Dla wielu przez jeszcze parę lat robiłem grafiki i rysunki. Stwierdziłem, że nie wrócę pracować byle gdzie i że wykorzystam poznanych ludzi i zacznę działać kreatywnie! Otworzyłem funpage Cyfrowy Artysta i zacząłem działać. I teraz uwaga, bo to nie była piękna historia o nagłym spełnieniu marzeń… bo wtedy zaczął się najtrudniejszy okres w moim życiu, najbardziej stresujący i najuboższy.. Wymyślałem sobie, że będę rysował Brand Hero dla firm.. Jednak wielu nie rozumiało po co im takie coś, więc takich zleceń było niewiele.. firmy najbardziej potrzebowały grafik typu banery, wizytówki etc. Na czym w zasadzie się nie znałem, ale zacząłem to robić. Moja pierwsza ulotka dla dyskotekowego baru wyglądała jak dla zakładu pogrzebowego. Ponadto zaczęło się zmaganie z samym sobą. Odkładnie na później, dotrzymywanie terminów, wycenianie pracy, pracy jak mi się nie chce, a nie chciało mi się bardzo często.. siedziałem często po nocach i produkowałem grafiki których w sumie nie lubiłem robić.. pracowałem z domu, więc musiałem wyrabiać w sobie samodyscyplinę i być bardzo zaangażowany. Tak męczyłem się z pięć lat, chociaż przyznam że dzięki temu wyrobiłem w sobie jakąś artystyczną wizję, wyczucie kolorystyki i designu (gdyby nie to, pewnie bym teraz nie potrafił zrobić projektu, który potem maluję). Tak więc zmuszałem się do robienia czegoś, czego wiem już, że nie lubię robić. Ale z czegoś trzeba było żyć, płacić rachunki i kredyty. Co więcej, moje przekonanie, że nie będę robił pod czyjeś dyktando, wygrywało z rozsądnym rozwiązaniem jakim było przyjęcie się gdzieś na etat.

„Palmy”

Poczta pantoflowa sprawiła, że zostałem poproszony o pomalowanie jakichś prostych palm przed wejściem do żłobka. Pomyślałem, że co może być w tym trudnego? Robota to robota, a każdy grosz się liczył. Malując proste zielono czarne palmy, nagle zacząłem kombinować. Zacząłem cieniować i nadawać ładniejsze kształty i kolorystykę, a czas znikał! Z pozoru proste zadanie na 3-4 godziny, robiłem cały dzień, do późnego wieczora. Pojawiło się flow, zadowolenie i satysfakcja. Niedługo potem palmami zainteresowała się właścicielka nowo powstałego przedszkola, która poprosiła o wymalowanie sali i tak z czasem jakieś pojedyncze murale zaczęły się pojawiać.

Start… po raz kolejny.

Zacząłem powoli się przebranżawiać.. niestety bardzo powoli, bo tych zleceń było bardzo mało, a robieniem samej grafiki już powoli zaczynałem wymiotować. Potrzebowałem robić coś jeszcze. W Miejskim Ośrodku Kultury w moim mieście zacząłem prowadzić zajęcia z rysunku kreatywnego dla dzieciaków. Międzyczasie zacząłem ożywiać swój funpage (który wcześniej miewał dość rzadki content). Mój znajomy dzięki facebookowi zauważył że coś maluję na ścianach, i powiedział że jego teść potrzebuje czegoś na ogromnej ścianie, jak się okazało to był mój sąsiad. Wtedy miałem czas i skupienie na ten duży projekt, który jest w tej chwili moją wizytówką, jeśli chodzi o malowaną naturę i mural (możesz znaleźć go TUTAJ). Malowanie coraz bardziej mi się podobało, a po roku, moja kochana dziewczyna (obecnie żona) kupiła mi na urodziny sztalugę. Sztalugę, która stała cztery miesiące zanim ją w ogóle ruszyłem, jakoś nie miałem wtedy weny ani nie przechodziło mi przez głowę żeby w ogóle się tym zająć. W tym czasie dostałem dość nietypowe zlecenie, żeby namalować korytarz na blacie od stołu. Kiedy już skończyłem i wyszło całkiem ciekawie, pomyślałem że w sumie czemu by czegoś nie pomalować na płótnie? A jak na płótnie to czemu by nie coś z fantastyki? Znalazłem w necie fajną grafikę Ultra Marines z Warhammer’a i zabrałem się do roboty. Jak na pierwszy obraz, to wyszło całkiem dobrze. Pokazałem obraz na funpage, a dwie osoby zgłosiły się do mnie o namalowanie dla nich obrazów. Idąc za ciosem, postanowiłem pokazać coś dla szerszej publiczności niż tylko wielu znajomym na moim funpage. Zaproponowałem obraz na Mistrzostwa Polski w Heroes III.
Udało się namalować ten obraz. Udało się poznać wielu ludzi, wielu fanów fantastyki. Udało się, bo tworzę teraz obrazy z tego klimatu, tego który mnie ujął od samego dzieciństwa i siedzi w mojej głowie przez cały czas.